Gnomie przedstawienie swej historii - bezsłowny spektakl, przedstawiający kilka gnomich mitów. Ponieważ nie jest on spisywany, nie ma narracji czy przedstawionych dialogów, dla niewtajemniczonych ciężko zestawić elementy do innych wyobrażeń świata, wyłapać niuanse lub wyciągnąć właściwe wnioski.
Do przedstawienia stosuje się iluzję. Samo przedstawienie nie ma kanonicznej nazwy.
Zapis przedstawienia[]
Zapis przedstawienia dokonany został przez anonimowego świadka, niewiadomego pochodzenia.
Księżyc pobladł, gdy cień świata przesunął się po jego powierzchni, aż naturalny amfiteatr - ostatnio tak wspaniale oświetlony przez pełnię blasku srebrnego ciała - zasłonił cień, pogłębiający się w końcu w mrok. Wreszcie, niemal w całkowitej ciemności, mistrzowie wyszli ze swoich nisz na miejsca honorowe sceny, rozstawione dookoła miejsca spotkań. Każde z tych miejsc było kamiennym wzniesieniem, wznoszącym się kilka metrów nad głowami zgromadzonego gnomstwa.
Jeden z tych mistrzów podniósł ręce i wymamrotał zaklęcie. Natychmiast, wokół niego, północne powietrze zakwitło w barwy czerwonego światła, które rozlało się niczym deszcz po dnie doliny. Odezwał się kolejny mistrz, a wokół niego, niczym z tryskającej fontanny, pojawiło się zielone światło. Wkrótce, po zaciemnionej dolinie, rozchodziły się kolejne strumienie światła, w błękicie, bieli i bladej żółci. Skalne ściany tego naturalnego amfiteatru odbijały magiczne rozbłyski, aż cała dolina w kształcie misy rozjaśniła się pod wpływem magii iluzji.
Gdy na gładką polanę przy jeziorze weszła grupa malutkich postaci, krąg świateł osłabł. Nagle gnomy podniosły ręce - zaczęła się opowieść o bogach...
Ściana wielkiego, białego światła zamigotała na niebie. Złota fontanna iskier pojawiła się wśród tego bladego światła, a biel otaczała złoto tak jak płaszcz otula królewskie ramiona. Powoli rosła postać w wyraźnym, nomim kształcie, ale ogromnych rozmiarów, pokryta falującym złotem, a jej oczy błyszczały jak bliźniacze diamenty niepojętej wielkości i wartości.
Pomruki uznania i pojmowania rozległy się wśród zebranego gnomstwa. Wiedzieli, że jest to wizerunek Garla Świetlistozłotego, patriarchy gnomiego panteonu bóstw od niepamiętnych czasów. W niemym potwierdzeniu w ręku postaci zobrazował się lśniący kształt ogromnego topora o srebrnym ostrzu. Wiedzieli, że to Arumdina Usprawiedliwiająca (ang. Arumdina the Justifier), wielki topór bojowy, który rozcinał wrogów gnomiego rodu tak łatwo, jak przecina się wodę.
Inne fontanny kolorów trysnęły w górę, a w nich rosły kształty kolejnych bogów - psotliwa i wesoła twarz Baervana Wędrowca, stoickie i kamienne lico Callardurana Gładkorękiego; żywe, metaliczne oblicze Flandala Stalowoskórego; łagodne znamiona Segojana, Herolda Ziemi. Tryskały, aż cała gromada nie przedstawiona została w rozjaśnionej dolinie.
Dopiero wtedy pojawił się pełzający, biały cień, sięgający naprzód ze swymi stalowymi szponami, kształtem przypominający tępą i ślepą bestię. Świeciło się trupim blaskiem świeci, a jego postać pochłaniała pozostałe światła. Te blade lśnienie było niewątpliwie wskazaniem czystego zła.
Gnomy zbiorowo złapały głęboki oddech, a maluchy instynktownie wzdrygnęły się obok matek, gdyż wszyscy wiedzieli, że to był Urdlen, mroczne centrum zła, które pozostawało, nawet wewnątrz gnomstwa, zawsze gotowe do rozpełznięcia się na świecie.
Kolory płynęły i świeciły się. W swoich wysokich filarach mistrzowie przedstawiali historie o wielkich bitwach życia, gdy ciemność stara się połknąć światło, lecz zawsze to blask rozbijał mrok.
Tysiące gnomich gardeł najpierw zawyło ze śmiechu, a potem jęknęło w zbiorowym żalu, gdy obrazy bogów wirowały podczas epickiej sceny. Patrzyli z podziwem, jak Garl unosi swój topór, rąbiąc wyimaginowaną postawę kamieni, by spowodować srogi upadek - była to opowieść o trumfie Garla nad Kurtulmakiem, bogiem koboldzim. Świetlisty bóg zawalił jaskinię Kurtulmaka na jego głowę, zmieniając tę siedzibę na więzienie dla nieprzyjaciela.
Następnie wizerunki tysięcy gnomów, szykujących się do wojny, maszerowały po ścianach klifu. Szły na siebie z rykiem trąb i rytmem bębnów, które grzmiały niczym grzmoty. Lecz znowu pojawił się złotoskóry olbrzymi gnom, Garl, i jednym machnięciem topora rzucił migoczące świetlne iskry na całą ziemię. Gnomy natychmiast rzuciły broń, a publiczność ryknęła z rozbawienia, patrząc jak szybko gniewne oblicza szybko się rozproszyły w pędzie za klejnotami. Broń zniknęła, a argumenty, które niegdyś pchnęły ich do wojny, zostały zapomniane.
Obraz złotoskórego gnoma, otoczonego świtą pomniejszych bogów, krążył na szczycie góry i na szczytach wzgórz, biegając wokół naturalnego amfiteatru, w której znajdowało się tak wielu jego wyznawców. Ci śmiali się i ryczeli z jego wybryków, wiwatując, gdy on i Baervan siedzieli razem przy stole i na przemian kradli sobie wzajemnie soczysty udziec pieczeni. Iluzoryczna pieczeń, wielkości małego domu, skwierczała i pryskała, rzucając ciepłe opary i zapach tłuszczu, rozbudzając apetyt u zgromadzenia.
Lecz potem tłum zaczerpnął tchu w uciszonym oczekiwaniu, gdy zobaczyli ohydną masę czającą się w zagłębieniu pod złotym wizerunkiem Garla. Urdlen Pełzający Poniżej. Sięgnął w górę stalowymi pazurami, bezwłosa i ślepa bestia szukała po omacku wyższych bogów, starając się ich uderzyć i zranić jedynie przez swą złośliwość i nienawiść. Małe gnomie dzieci, nawet niewtajemniczone w sens opowieści, wykrzykiwały ostrzeżenia do Garla, a ich piszczące głosy wznosiły się ponad ogólną ciszę i bezruch reszty gnomów.
Patriarcha nie zwrócił jednak uwagi na to. Zamiast tego wybrał moment, by przysiąść na jednej nodze i wykonać dziki, wirujący tanieć, by wywołać pozytywny wpływ na tłumie. Potworny kret pełzał coraz wyżej, aż stalowe szpony sięgnęły już prawie złotego buta wielkiego boga.
Nagle, gdy Urdlen był już gotowy do rzucenia się na swoją, pozornie niczego nie podejrzewającą się ofiarę, Garl wyskoczyć w powietrze i wykonał podwójne salto do tyłu nad bestią, by w końcu spocząć na szczycie wzgórza o ćwierć mili dalej. Sycząc z nienawiści i złości, zły kret podniósł się by wykonać ostatni, desperacki cios w uciekający cel, tylko po to by być przechytrzony w pośpiechu i upaść na tył, przetaczając się niczym śnieżka spuszczona na śliskim zboczu, nie zatrzymując się, póki nie uderzył w dno doliny pomiędzy dwoma wzniesieniami. Chwilę później lawina klejnotów wyskoczyła ze wzniesienia, zasypując boskiego, złego kreta.
A potem, przy echu śmiejącego się Garla i radosnych okrzykach dziesięciu tysięcy gnomów, cień zszedł z tarczy księżyca. Gdy jego jasność ponownie wypełniła dolinę, a sztuka iluzji przygasła... gnomy rozpoczęły swoje święto.
Interpretacja[]
W przeciwieństwie do zdecydowanej większości mitów innych ras czy cywilizacji u gnomów istnieje założenie nieskończoności istnienia materii. Świat materialny ma nie mieć początku i nigdy nie był stworzony (dlatego też zastosowano odmienną nazwę w porównaniu do pozostałych, rasowych mitów). Podobnie też jest z bóstwami i rasami, które (w przypadku tych najważniejszych) istniały od zawsze w formie niewiele odbiegającej od obecnej. I świat materialny nie ma swojego zasadniczego końca zaś bóstwa takie, jakie są, takimi będą na zawsze.
Chociaż gnomy uznają siebie za rasę dobrą, to nie odrzucają istnienia zła. Co więcej - istnienie zła jest konieczne, by na świecie istniała równowaga. Gnomy mogą zapewnić szczęście i witalność swojej natury jedynie w ciągłej walce przeciwko złu, reprezentowanemu przez Urdlena.
Ważnym punktem przedstawienia jest wpojenie jedności rasy, nawet pomimo podziałów na podrasy bądź innych czynników. Tak też i Garl interweniuje, by humorem bądź zabawą zażegnać niepotrzebne konflikty wewnątrz-rasowe. Dzięki temu w gnomich społecznościach sprzeczki mało kiedy dochodzą do poziomu zaognionego, znajdując rozwiązanie dzięki optymistycznemu i radosnemu podejściu do życia. Gdy jednak dojdzie do rozwiązań siłowych - ci, co tak zadziałają będą poddani ostracyzmowi (obu stron) się nie pogodzą. A gnomie społeczności szybko ze sobą się godzą. Nie są jednak naiwni i złoczyńcy nie mogą liczyć na pokój.
Ważne dla gnomów jest, by do wszelkiej maści trudności i niebezpieczeństw, podchodzić z humorem. Droga złości i surowości są nieskuteczne.
Źródła[]
- The Complete Book of Gnomes and Halflings