Sferopedia
Sferopedia
Advertisement

Fragment dzienników Athaniala Wietrznego (ang. An excerpt from the journals of Athanial the Wind) - opowiadanie, stylizowane na fragment z dziennika, przedstawiające kontakty autora z Pieśniarzami Czarów.

Są 2 fragmenty tych dzienników. Pierwszy, ulokowany we wstępie do opisu podklasy. Drugi, jako pole boczne. Chronologicznie prawdopodobnie fragment drugi poprzedza pierwszy. W tym artykule ustawione będzie w kolejności występowania w podręczniku.

Na tym etapie rozwijania pieśniarz czarów był silnie związany z rasą ludzką.

Treść[]

Fragment 1[]

Są tacy, którzy nazywają ich innymi terminami - nie wszystkie są odpowiednie. W wielu krainach na wschód od Ziem Centralnych słyszałem, jak przeklinano ich jako wiedźmy i oskarżano, o bycie najgorszymi współmałżonkami potworów z przerażającej Otchłani. Na dalekiej północy patrzy się na nich z nieufnością, ale przynajmniej nie uważają ich od razu za postacie groźne bądź złe. W Waterdeep oraz Dolinach są znani jako Pieśniarze Czarów - bezpośrednie tłumaczenie terminu valantra, jak oni sami siebie nazywają - i ten termin będę stosował w tym tekście.

Chociaż przyznam, że spędziłem krótki czas wśród tej populacji, muszę powiedzieć, że zawsze uważałem ich za czarujących. Oprócz tego, że są grupą z wysoką charyzmą i wdziękiem, jakie można spotkać na Torilu. Są też wykształceni i mądrzy bardziej, niż wskazuje wiek. Nawet największym bardom byłoby trudno dopasować historie, jakie opowiadają, pieśni, które śpiewają, bądź delikatne i sugestywne ruchy ich tańców.

Pieśniarze Klingi to najbardziej niekonwencjonalni magowie, jakich kiedykolwiek spotkałem. Wydaje się, że nie prowadzą ksiąg zaklęć czy też nie używają komponentów materialnych, jak to czynią inni czarodzieje. A jednak ich magia jest równie silna - a może nawet potężniejsza, biorąc pod uwagę efekty, jakie widziałem u młodych adeptów. Poza tym wydaje się, że są w stanie rzucać znacznie większą różnorodność zaklęć niż inni magowie. To, jak sobie z tym radzą, przekracza moje możliwości pojmowania. Kiedy o to się dopytuję, to uśmiechają się i mówią, że to wszystko ma związek z odprężeniem psychicznym i kilkoma słowami bądź zwrotami w ich własnym języku, który jestem przekonany, że nie da się przetłumaczyć na nasz język. Przypuszczam, że jest to jakiś rodzaj transu, bo gdy korzystają z zaklęć to wyglądają, jakby stracili kontakt ze światem.

Cóż. Jakakolwiek moc kryje się za ich zaklęciami, wydaje się mało prawdopodobne, że kiedykolwiek ją opanuję. Choć pieśniarze klingi są przyjacielscy i charyzmatyczni, to nagle milkną, gdy rozmowa schodzi na ich sekretne rytuały.

Muszę uczciwie ostrzec podróżnych, że ci czaromioci są najbardziej emocjonalną i pełną pasji grupą, jaką kiedykolwiek spotkałem. Nie podejmują żadnych kroków, by ukryć przed kimkolwiek swoje uczucia. Rozgniewaj kogoś, a usłyszysz o tym, może nawet ostrzem noża. Przykuj uwagę jednego z ich młodych mężczyzn, a staniesz się obiektem całej symfonii romantycznych uwertur.

Fragment 2[]

Dźwięki dzwonków, bębnów i smyczków roznosiły się po lesie. To, co na początku brzmiało jak chaotyczna kakofonia, teraz nabrało szaleńczego rytmu. Zwierzęta i ptaki leśne, zamiast wpaść w panikę lub uspokoić się dzięki muzyce, dołączyły się, wplatając swoje ćwierkanie i wycie do grzmiącej melodii. Rzeczywiście, coś w tej dzikiej muzyce poruszyło i moje serce, zachęcając mnie abym szybko poszedł naprzód i przyłączył się do jakiejkolwiek uroczystości lub ceremonii, jaka znajdowała się poza zasięgiem wzroku.

Doghin, nasz niziołczy zwiadowca, wyprzedził nas. Wiem, że był cichy, bo zawsze taki jest, ale wszelkie odgłosy, jakie mógłby wydać, z pewnością byłyby stłumione przez muzykę. Delikatnie, z taką samą ostrożnością, jaką należy mieć przy otwieraniu tajemniczej skrzyni, rozsuną lekko krzaki i zajrzał rzez nie. Po chwili skinął na resztę z nas, byśmy podeszli. Z krzywym uśmiechem wskazał na wizjer, a ja pochyliłem się by zobaczyć, co zobaczył.

Za ścianą jeżyn rozciągała się szeroka, okrągła polana. Ozdobne wozy, dekorowane złotem i pomalowane na jaskrawe kolory całej tęczy, układały się w rozległy luk. Na każdym pojeździe zwisały błyszczące latarnie, rzucające ciepłe, złote światło na przestrzeń między drewnem a wozami.

Z naszego punktu widzenia mogliśmy zobaczyć, pomiędzy dwoma wozami, ogromne ognisko w centrum obozu. Muzycy ubrani w jasne stroje i kapelusze z piórami pracowali gorączkowo na instrumentach, podczas gdy sześć niesamowicie pięknych kobiet wirowało i tańczyło w kręgu wokół ogniska. Za każdym zamaszystym ruchem ramion lub skokowym kopnięciem nóg zdawało się, że ogień stawał się większy.

Stojący z tyłu czarodziej Aurin pociągnął mnie za ramię. Zacząłem dorywać oko od widoku, ale nie mogłem tego zrobić. Coś było w tej muzyce i tańcu, przez co nie mogłem się oprzeć. Musiałem oglądać. Musiałem słuchać. Nic innego się na świecie nie liczyło.

Jak przez mgłę pamiętam, gdy Aurin mówić coś w stylu "Jest oczarowany!" a ręce moich towarzyszy gwałtownie odciągnęły mnie od otworu. Wszystko pogrążyło się w mroku i zamgleniu, gdy muzyka zalała mnie i odpłynęła. Potem zapadłem w lekki sen. A w nim śniły mi się ogniska, bębny i tancerki.

Źródła[]

  • Wizards and Rogues of the Realms
Advertisement